niedziela, 4 sierpnia 2013

Fragment: Wiktor i Angelika - Turkus jej oczu

Był ponury, zachmurzony dzień, szedł główną ulicą miasta. Nienawidził tego, przedzieranie się przez tłum szarych, nic nieznaczących ludzi. Nie miał jednak wyjścia, musiał jakoś dostać się na parking. Na parkingu czuł to samo, rząd samochodów, równo poukładanych i stojących na baczność na swoich miejscach parkingowych. Właśnie dlatego cenił barok, symboliczną perłę o nie równych brzegach. Barok miał znaczenie, nie przez to iż był nierówny, ale ponieważ był różnorodny, ciekawy i tak różny od poprzednich epok. Zawsze zachwycał się jego surową, choć niesymetryczną architekturą, jak i jego „bałaganiarskim” malarstwem. Obrazami na których panował przesyt i nieład. Wsiadł do złotej Audi a6 Sedan, zastanawiał się dlaczego ludzie tak rzadko wybierają ten kolor. Jest ciepły, dystyngowany, ale też bardzo reprezentacyjny.
Rozejrzał się jeszcze raz po parkingu, tym razem jednak przez przednią przyciemnianą szybę. Dostrzegł, że i tu przeważa szarość, czerń połyskującej blachy na której widać każdą drobinkę kurzu, jakie to było modne, zdawało mu się, że co piąte auto na ulicy jest takiego koloru, zapewne ludzie uważają czerń za wyraz elegancji - pomyślał. Dostrzegał też dużo srebra, metaliczny szpanerski połysk, który idealnie komponował się z szarością miasta i z szarością widoczną na ludzkich twarzach. O ciemnej, gnijącej zieleni, oraz granacie do złudzenia przypominającym czerń w słabym świetle nawet starał się nie myśleć. Przekręcanie kluczyka mogło być zbędne w tym modelu samochodu, mógł wybrać opcje z odpalaniem na przycisk, jednak jakże to by zniechęcało go do samego siebie. Niszczyło by bowiem ogólną przyjemność rozpoczynania jazdy, która jest wyczuwalna jeszcze przed naciśnięciem sprzęgła i gazu. Przekręcił więc kluczyk z wyjątkową delikatnością i wrzucił jedynkę. Zmiana biegów także mogła być zbędna, ale jak by się czuł prawdziwy mężczyzna za kółkiem auta z automatyczną skrzynią biegów. On by się czuł źle – tego był pewien. Stojąc w korku starał się nie denerwować na bezczynność jakiej teraz się poddaje. Oczami wywracał na wszystkie strony i szukał absorbujących figur, by choć na chwilę jego umysł był czymś pochłonięty. Nie udawało mu się jednak skupić na czymś dłużej niż ułamek sekundy. Wreszcie udało mu się wyjechać na przedmieścia, teraz tylko asfalt był ponuro szary, cała reszta była naturalna, tak zielona i różnorodna. Chwilę się zastanowił nad tą naturalnością, być może była złudna, może akurat ten las stworzył człowiek, ale jeśli człowiek tworzył coś co najpierw dała natura, to i tak lepiej niż jak budował gigantyczne drapacze chmur, mające służyć za cel terrorystą. Jedynym naturalnym celem dla terrorystów byli ludzie, choć nie – musiał sobie zaprzeczyć, nie wszyscy bowiem byli naturalni. Ludzie bowiem przyklejali na swoje prawdziwe twarze sztuczne maski, mające dać inny wyraz ich osobowości, pokazać więcej niż naprawdę była warta. To i tak lepsze niż przyklejanie twarzy bez wyrazu – pomyślał, ale czasem i to było konieczne. Tutaj prowadzenie sprawiało przyjemność, nie lubił zbyt szybkiej jazdy, ale wleczenie się także nie było w jego stylu. Spojrzał na mahoniową deskę rozdzielczą i licznik, 145 km/h. Postanowił nieco zwolnić, gdyż był coraz bliżej celu swojej podróży. Zatrzymał się przed bramą wjazdową do miejsca, które cenił, nie przez to, że sam je stworzył, lecz przez to iż spełnił swoje marzenie. Jego marzeniem nigdy nie było prowadzenie restauracji od kuchni – to zostawił kucharzom. On chciał stworzyć coś wyjątkowego, nie tak daleko od miasta, ale całkowicie od niego oderwanego. Zaparkował na tyłach, na parkingu, który był dostępny tylko dla personelu. Główny parking był natomiast dostępny dla gości i znajdował się przy samej bramie wjazdowej, tylko po to by wykrzesać z nich choć odrobinę ruchu i zainteresowania. Zrobił to nie po to by utrudnić panią dojście po ścieżce wyłożonej kamieniami i szkłem, czy by utrudnić ich mężczyzną życie, gdyż będą zmuszeni słuchać narzekań owych pań. Zrobił to po to by przechodni mogli podziwiać architekturę tego ogrodu, liczne fontanny i zjawiskowe połączenie natury z tym co jest wytworem człowieczej wyobraźni.
Zamek, który był schowany między drzewami był jednocześnie pensjonatem i czymś co dawało poczucie bezpieczeństwa i fantazji. Dzieciom wydawał się zwykle żywcem wyrwany z historycznych ksiąg, jeszcze nie mogły sobie zdawać sprawy, iż jest tylko miniaturką tamtych zamków, stworzony przez człowieka z powodów biznesowych. W zameczku bowiem na parterze mieściła się wykwintna restauracja, w piwniczce barek z mocniejszymi trunkami niż wino i parkietem by można było potańczyć do muzyki, która zeszła z list przebojów zanim takie w ogóle powstały. Na półpiętrze prowadzącym wyżej znajdowała się mała recepcja, z powodu iż na pierwszym i drugim piętrze znajdowały się pokoiki, które każdy posiadacz dowodu osobistego mógł wynająć. Każdy prócz niego, on bowiem był tutaj właścicielem. Wyszedł na piękny murowany dziedziniec i zastanawiał się nad własnym losem, gdzie by teraz się znajdował, gdy by nie ten spadek. Czy kiedykolwiek odrestaurował by walący się budynek i zrobił z niego imitacje zamku, czy spełnił by swoje marzenia gdyby nie Pan Kazimierz Wajhert. Znał odpowiedzi na tę pytania, właściwie odpowiedz wiązała się z jednym, a brzmiała w jego głowie słowami „nigdy nie stworzył byś tak wyrafinowanego zajazdu, nie chciał byś nawet go stwarzać. Nigdy nie zaczął byś studiować i żył jak żyłeś, albo raczej wegetowałbyś czekając na cud”, zaraz potem pojawiła się inna myśl „ale cuda są jak kolory, zdarzają się, ale na tle szarości dzisiejszego świata ich nie widać. Cuda nie są niczym wyimaginowanym i dziwnym, są to zwykłe, codzienne rzeczy, wartości, uczucia, które może przekazać tylko człowiek drugiemu człowiekowi”. Wyrwał go z rozmyślań głos szefa kuchni.
– Podać Panu obiad do pokoju, czy zje Pan na dziedzińcu, a może z resztą gości – był to mężczyzna około czterdziestu lat, dobrze znający się na swojej pracy i nie starający się robić więcej niż Pozwalały mu kwalifikacje, ale też nie robił nic mniej niż od niego wymagano. Cenił takich ludzi, dobrze znających swoje miejsce i dobrze wykonujących swoją pracę. Uśmiechnął się do owego mężczyzny i odpowiedział jak zwykle głosem bez wyrazu.
– Dziękuje Marku, zejdę na dół, zjem razem z gośćmi. Lecz to nastąpi dopiero za jakieś dwie góra, dwie i pół godziny. Musze przejrzeć rozliczenia i faktury z trzech miesięcy. Księgowy zawalił sprawę. Przyślij do mnie kogoś kto ma wolne ręce i prawo jazdy , proszę. – Mężczyzna przytaknął znaczącą głową i udał się do swoich obowiązków
Kilka minut później, przed jego oczami stanął młody, szczupły chłopak o farbowanych na blond włosach postawionych na żel i zielonych oczach.
– Jesteś tu na stażu tak? – Zapytał
– Tak – odpowiedział młodzieniec
– Tak Proszę pana, lub proszę szefa jeśli wolisz, ale samo tak to za mało chłopcze – nie pozwolił sobie przerwać – tutaj masz trzy ogłoszenia, - uchylił markową marynarkę w odcieniu ekri i wyjął z wewnętrznej kieszeni białą kopertę – pojedziesz do wydawnictwa gazety codziennej, adres masz zapisany na kopercie – podał ją chłopakowi – i powiesz, że jesteś ode mnie. Wszystko z nimi ustaliłem, musisz im tylko to dostarczyć.
Pauza była dojść długa więc chłopak się odezwał.
– Dobrze proszę szefa
– Weź służbowy samochód, kluczyki są w recepcji. Nie śpiesz się.
– Dobrze, do widzenia szefowi – Powiedział młodzieniec i zmierzał do wyjścia, jednak się zatrzymał – ale dlaczego są trzy ogłoszenia?

– Ale to chyba nie jest twoja sprawa, przewyższa twoje kwalifikację i nie dotyczy twojego stanowiska, tak więc dowidzenia. – powiedział ostrym tonem.
Zszedł do gości dopiero w chwili gdy podawano kolację, zamówił rybę po grecku i kieliszek białego wina „ Chateau Laville Haut Brion”. Obserwował kolory, tutaj przynajmniej nic nie było szare. Postanowił spędzić tutaj noc, choć rzadko mu się to zdarzało, ale nie mógł przecież prowadzić po kolejnym kieliszku, a miał ochotę go zamówić.  Zresztą dojeżdżanie rano było by bez sensu, a miał umówione spotkanie z polecaną recepcjonistką, obecna musiała wyjechać do Londynu w ciągu miesiąca.
Obudził się nad ranem jak zwykle, zjadł więc śniadanie wcześniej niż reszta gości, która wynajmowała noclegi w pensjonacie. Przeglądał jeszcze raz nadesłane CV e-mailem przez polecaną recepcjonistkę, cóż nie było zbyt wyczerpujące, ale na zamieszczonym zdjęciu legitymacyjnym prezentowała się uroczo i idealnie. Cenił u kobiet delikatność, odcień włosów i przede wszystkim naturalność. Podkreślanie urody oczywiście wchodziło w grę jak najbardziej, ale cienie na połowie twarzy i źle dobrany odcień podkładu robił z kobiety towar na sprzedaż, albo i gorzej towar do wzięcia od zaraz, a kobieta jednak powinna mieć szacunek sama do siebie i cenić w samej sobie estetyczny naturalizm, niżeli przesadzony styl zaczerpnięty z komercyjnych programów telewizyjnych rodem MTV. Po śniadaniu zajął małą salkę, służącą mu w chwili obecnej za gabinet, czasem za małą salę konferencyjną do spotkań z personelem, gdyż taki był jej cel. Umówiony był z potencjalną, przyszłą pracownicą na godzinę 10.30, spojrzał na swój zegarek, ze złotą tarczą, spięty skurzanym paskiem, był przez niego noszony na prawym nadgarstku, zupełnie inaczej niż u reszty ludzi. Markowy Seiko wskazywał na to iż dziewczyna się spóźnia. O godzinie 11 postanowił udać się do innych zajęć niż bezsensowne tracenie czasu na niesubordynowanego pracownika, któremu najwidoczniej niezależny na rozpoczęciu pracy w jego pensjonacie. Gdy był już przy drzwiach, one nagle otworzyły się i do salki wbiegła młoda dziewczyna o zniewalającej urodzie i sportowej figurze. Żałował tylko tego iż jest w dżinsach, ale koszule miała nienaganną, idealną jak na recepcjonistkę przystało. Jej nienaturalnie proste włosy sięgały niemal, że do łokci. Spojrzał dziewczynie w turkusowe jak bezchmurne niebo z bajek oczy i powiedział cierpkim tonem.
– Pani Angelika Kubiak jak mniemam – nie pozwolił sobie przerwać – myślę iż niepotrzebnie się Pani fatygowała, otóż moi pracownicy muszą do pracy przychodzić na czas, bądź nie przychodzić do niej wcale.
– Wiem, przepraszam bardzo, ale skoro już jestem to możemy chyba przeprowadzić tę rozmowę kwalifikacyjną, to spóźnienie było wyjątkową sytuacją. Nigdy więcej się nie powtórzy. – Zarzekała się z sympatycznym, promiennym uśmiechem na ustach skierowanym w jego stronę. Nie był to uśmiech drwiący, bardziej mówiący ”proszę daj mi szansę”
– Nie toleruje, gdy ktoś, ktokolwiek nawet taka kobieta jak Pani zwraca się do mnie bezosobowo, jako szef wymagałbym szacunku, to po pierwsze – patrzyła na niego wzrokiem wyrażającym jej myśli, a one były zaprzątnięte nim. Przystojnym mężczyzną, którego słowa świadczyły o tym, że urwał się z choinki, bynajmniej w jej mniemaniu tak było. – co do drugiego, jestem zmuszony przyznać Pani racje, taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzy, ponieważ wykorzystała już Pani swoją szansę i zaprzepaściła ją. Do widzenia. – Wyminął ją i zmierzał do wyjścia. Zatrzymał go jednak jego głos.
– Niech Pan zaczeka, chyba mogę dostać drugą, prawda, to była naprawdę wyjątkowa sytuacja.
– Ja należę do tych osób, dla których pojęcie drugiej szansy na tle zawodowym nie istnieje. – Ruszył dalej w stronę wyjścia
– Proszę zaczekać, ja naprawdę potrzebuję tej pracy – słychać było błaganie w jej głosie, jednak on był nieugięty
– Skoro jej Pani potrzebuje, to mogła Pani ją szanować, a teraz już naprawdę żegnam. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia – Kobieta desperacko chwyciła go za ramię, by uniemożliwić mu wyjście.
– Proszę by Pan mnie tylko wysłuchał, uważa się Pan za kogoś lepszego bo ma pieniądze i markowy garnitur od Armatniego? Nie dopuszcza Pan do siebie czegoś takiego jak wypadek losowy – powiedziała wszystko, nie miała już nic do stracenia.
– To garnitur marki Versace, a nie Armani, ale zapraszam, niech pani zajmie miejsce. Zaczniemy te rozmowę kwalifikacyjną, choć moim zdaniem sprawa jest już przesądzona. – Powiedział tonem bez wyrazu.
Angelika zajęła miejsce naprzeciw niego. Wydawał jej się przystojnym mężczyzną, choć wiedziała, że nie powinna tak postrzegać własnego szefa. Ubrany w kremowy garnitur i popielatą koszule, pod jasno brązowym, aksamitnym krawatem. Wiktor wyjął z teczki serię pytań, dotyczących przypadków jakie mogą mieć miejsce w pensjonacie. Na większość z nich udzieliła bezbłędnej odpowiedzi, czasami nawet lepszej niż by się spodziewał. Nie pozostało mu nic innego jak zatrudnić ją na okres próbny i zapomnieć o incydencie jaki miał miejsce na początku. Dobrze wiedział, że lepszej i bardziej reprezentacyjnej recepcjonistki nie znajdzie.
– Zatrudnię Panią na okres próbny, wynagrodzenie wynosi 655 zł tygodniowo, więc nie jest takie najgorsze, praca w wymiarze 7 dni w tygodniu na dwie zmiany, czy odpowiada to Pani – zapytał tym samym tonem
– Oczywiście, że tak. – ucieszyła się
– Oczywiście, że tak szefie, bądź proszę Pana, wybór należy do ciebie jak będziesz się zwracać – powiedział ostrym tonem – Ja natomiast zwracam się do moich pracowników po imieniu. Tak więc witam na pokładzie Angeliko i uprzedzam, że za każdą niesubordynację i popełniony błąd zabieram z pensji, a na ciebie będę zwracał szczególną uwagę.
– Dobrze proszę Pana.
Wyciągnął do niej dłoń i rzekł:
– Do widzenia, zaczynasz od jutra.
– Do widzenia i dziękuję – nastąpiła znaczna pauza – szefowi – dodała z uśmiechem, a on ostatni raz tego dnia miał okazję spojrzeć na jej oczy: długie choć nie malowane rzęsy i rzęski, oraz kolor, który przykuł jego uwagę już na samym początku – turkus, tak rzadko spotykany i idealny, niczym niezmącony czysty i przejrzysty…

(Fragment pochodzi z Części 1 powieści Wiktor i Angelika. Fragmentem jest cały Rozdział 1. Jeśli ktoś ma ochotę zapoznać się z całą powieścią proszę przejść do strony Wiktor i Angelika, która znajduje na górze, zaraz pod tytułem bloga.)

1 komentarz:

  1. A jednak go przekonała ii.. spodobała mu się.Byliby ciekawą parą :)

    OdpowiedzUsuń